Słoneczne wybrzeże czy zaśnieżone góry?... :) |
- No i gdzie jest ten
śnieg, mamo? – pyta mój syn z niepokojem. Jest sobota, 9 stycznia. Dziś jedziemy autobusem w cypryjskie
góry, by spełnić jedno z marzeń mojego dziecka. Dotknąć śniegu, pobawić się nim
– tego pragnie Christos... Tydzień temu widziałam w telewizji i na Facebooku
zdjęcia pokrytych białym puchem gór, a teraz zbocza są zielone jak latem... Wjeżdżamy
do Platres. Ostrożnie tłumaczymy Christosowi, że śnieg musiał stopnieć. Za
kilkanaście minut będziemy w Troodos.
- Synku, nie martw
się. Dziś spędzimy miły dzień, pospacerujemy w słońcu, a śnieg jeszcze tu
spadnie nie raz i nie dwa. Wtedy przyjedziemy ulepić bałwana... – mówię.
- Jest, jest! Jest
śnieg! – woła nagle moje dziecko, które przez całą drogę przyklejone było do
okiennej szyby. Wyglądam przez okno na drzewa i skały. Zaczynam myśleć, że
malec fantazjuje. Wtedy dostrzegam, że gdzieniegdzie – na zboczach, pomiędzy
drzewami - leżą bielutkie płachetki. Im wyżej, tym więcej białego... Gdy
wjeżdżamy do Troodos, biel staje się dominująca i razi w oczy, odbijając ostre
słoneczne promienie. Nad bielą – błękit nieba niezmącony ani jedną chmurką... A
na tym biało-błękitnym tle – ciemnozielone drzewa iglaste i ubrani na kolorowo
turyści, wyglądający jak packi zrobione grubym pędzlem przez jakiegoś pomysłowego
artystę...
Drzwi się otwierają. Najpierw wyskakuje mój
synek, potem ja, a na końcu mąż. I nagle czuję, że przez warstwy grubych,
ciepłych ubrań przenika mróz, dotkliwie mnie kąsając. To jest zimno, o mocy
którego zapomniałam... Po pięciu latach spędzonych w łagodnym, nadmorskim
klimacie przeżywam szok termiczny.
W szoku, ale szczęśliwa! :))) |
Biegniemy w stronę szlaku, którym zawsze
spacerowaliśmy. Nie ma kwiatów ani traw, które tam rosły. W twardym,
skrzypiącym śniegu pozostawiamy nietrwałe ślady naszych stóp.
Wyjmuję aparat
fotograficzny, by uwiecznić to miejsce w jego zimowej odsłonie i wtedy okazuje
się, że wyładowała mi się bateria. Pozostaje mi tylko telefon komórkowy ze
słabym aparatem. Cóż, lepsze to niż nic. Pstrykam zdjęcia, choć nie jestem
zadowolona z ich jakości. Po kilkunastu minutach mróz daje nam się we znaki i
postanawiamy zawrócić. Idziemy na drugie śniadanie do naszej ulubionej
restauracji. Siadamy przy oknie, z którego rozciąga się piękna górska panorama
i zamawiamy tosty, jajka sadzone oraz grillowany ser halloumi.
Popołudnie na ogromnym placu zabaw. Christos
i Giorgos toczą kulki śniegu i lepią bałwana. Z patyków robią mu włosy, które
zabawnie sterczą na czubku białej głowy śniegowego ludzika.
Lepienie bałwana :)) |
:)) |
Mąż ciągnie synka na wypożyczonych za pięć
euro sankach. Kolejny punkt programu dzisiejszej wycieczki jest zrealizowany, a
nasze dziecko - szczęśliwe.
Udajemy się na spacer do stacji meteorologicznej. Tam
Christos zaczyna narzekać, że zimno mu w nogi, więc zawracamy do sklepu.
Okazuje się, że w nowych butach jest wilgotno. Zmieniamy skarpetki i kupujemy
kalosze z ocieplającą wkładką oraz pluszowego dinozaura. Wracamy do restauracji, w której teraz
jest bardzo tłoczno. „Nasz” stolik przy oknie jest zajęty. Jedzenie znika z
talerzy, a na zegarku ubywa czasu. Trzeba iść na przystanek autobusowy...
W drodze powrotnej przypominam sobie to, co
kiedyś napisałam o pozytywnych stronach życia na wyspie Afrodyty: dzięki temu,
że góry i morze – które jednocześnie widzę z balkonu mojej sypialni - są tak blisko siebie,
nie muszę już wybierać, gdzie spędzać wolny czas. Wszystko mam w zasięgu wzroku
i w zasięgu ręki. Dziś uświadomiłam sobie jeszcze jedną zaletę mieszkania na
Cyprze: otóż mogę w ciągu jednej godziny przenieść się z ciepłego wybrzeża w
zasypane śniegiem góry. To jest jak podróż pomiędzy różnymi porami roku. Czyż
to nie cudowne?... Uśmiecham się do siebie, bo przecież jeszcze kilka lat temu
uciekałam z zimnej Polski, by choć przez tydzień lub dwa nasycić się cypryjskim
ciepłem. Teraz z kolei atrakcją jest dla mnie wyjazd w poszukiwaniu śniegu i
mrozu...