środa, 13 stycznia 2016

SŁONECZNE WYBRZEŻE CZY ZAŚNIEŻONE GÓRY?... (9.01.2016)

Słoneczne wybrzeże czy zaśnieżone góry?... :)
- No i gdzie jest ten śnieg, mamo? – pyta mój syn z niepokojem. Jest sobota, 9 stycznia. Dziś jedziemy autobusem w cypryjskie góry, by spełnić jedno z marzeń mojego dziecka. Dotknąć śniegu, pobawić się nim – tego pragnie Christos... Tydzień temu widziałam w telewizji i na Facebooku zdjęcia pokrytych białym puchem gór, a teraz zbocza są zielone jak latem... Wjeżdżamy do Platres. Ostrożnie tłumaczymy Christosowi, że śnieg musiał stopnieć. Za kilkanaście minut będziemy w Troodos.  
- Synku, nie martw się. Dziś spędzimy miły dzień, pospacerujemy w słońcu, a śnieg jeszcze tu spadnie nie raz i nie dwa. Wtedy przyjedziemy ulepić bałwana... – mówię.
- Jest, jest! Jest śnieg! – woła nagle moje dziecko, które przez całą drogę przyklejone było do okiennej szyby. Wyglądam przez okno na drzewa i skały. Zaczynam myśleć, że malec fantazjuje. Wtedy dostrzegam, że gdzieniegdzie – na zboczach, pomiędzy drzewami - leżą bielutkie płachetki. Im wyżej, tym więcej białego... Gdy wjeżdżamy do Troodos, biel staje się dominująca i razi w oczy, odbijając ostre słoneczne promienie. Nad bielą – błękit nieba niezmącony ani jedną chmurką... A na tym biało-błękitnym tle – ciemnozielone drzewa iglaste i ubrani na kolorowo turyści, wyglądający jak packi zrobione grubym pędzlem przez jakiegoś pomysłowego artystę...




Drzwi się otwierają. Najpierw wyskakuje mój synek, potem ja, a na końcu mąż. I nagle czuję, że przez warstwy grubych, ciepłych ubrań przenika mróz, dotkliwie mnie kąsając. To jest zimno, o mocy którego zapomniałam... Po pięciu latach spędzonych w łagodnym, nadmorskim klimacie przeżywam szok termiczny.

W szoku, ale szczęśliwa! :)))

Biegniemy w stronę szlaku, którym zawsze spacerowaliśmy. Nie ma kwiatów ani traw, które tam rosły. W twardym, skrzypiącym śniegu pozostawiamy nietrwałe ślady naszych stóp. 




Wyjmuję aparat fotograficzny, by uwiecznić to miejsce w jego zimowej odsłonie i wtedy okazuje się, że wyładowała mi się bateria. Pozostaje mi tylko telefon komórkowy ze słabym aparatem. Cóż, lepsze to niż nic. Pstrykam zdjęcia, choć nie jestem zadowolona z ich jakości. Po kilkunastu minutach mróz daje nam się we znaki i postanawiamy zawrócić. Idziemy na drugie śniadanie do naszej ulubionej restauracji. Siadamy przy oknie, z którego rozciąga się piękna górska panorama i zamawiamy tosty, jajka sadzone oraz grillowany ser halloumi.



Popołudnie na ogromnym placu zabaw. Christos i Giorgos toczą kulki śniegu i lepią bałwana. Z patyków robią mu włosy, które zabawnie sterczą na czubku białej głowy śniegowego ludzika.

Lepienie bałwana :))




:))

Mąż ciągnie synka na wypożyczonych za pięć euro sankach. Kolejny punkt programu dzisiejszej wycieczki jest zrealizowany, a nasze dziecko - szczęśliwe. 



Udajemy się na spacer do stacji meteorologicznej. Tam Christos zaczyna narzekać, że zimno mu w nogi, więc zawracamy do sklepu. Okazuje się, że w nowych butach jest wilgotno. Zmieniamy skarpetki i kupujemy kalosze z ocieplającą wkładką oraz pluszowego dinozaura. Wracamy do restauracji, w której teraz jest bardzo tłoczno. „Nasz” stolik przy oknie jest zajęty. Jedzenie znika z talerzy, a na zegarku ubywa czasu. Trzeba iść na przystanek autobusowy...


W drodze powrotnej przypominam sobie to, co kiedyś napisałam o pozytywnych stronach życia na wyspie Afrodyty: dzięki temu, że góry i morze – które jednocześnie widzę z balkonu mojej sypialni - są tak blisko siebie, nie muszę już wybierać, gdzie spędzać wolny czas. Wszystko mam w zasięgu wzroku i w zasięgu ręki. Dziś uświadomiłam sobie jeszcze jedną zaletę mieszkania na Cyprze: otóż mogę w ciągu jednej godziny przenieść się z ciepłego wybrzeża w zasypane śniegiem góry. To jest jak podróż pomiędzy różnymi porami roku. Czyż to nie cudowne?... Uśmiecham się do siebie, bo przecież jeszcze kilka lat temu uciekałam z zimnej Polski, by choć przez tydzień lub dwa nasycić się cypryjskim ciepłem. Teraz z kolei atrakcją jest dla mnie wyjazd w poszukiwaniu śniegu i mrozu...